O nowennie pompejańskiej dowiedziałem się u samego źródła w Pompejach. Przy okazji urlopu zwiedzaliśmy ruiny rzymskiego miasta i bazylikę. Początkowo „zniechęciła” mnie długotrwałość nowenny pompejańskiej, ponieważ nie należę do systematycznych i wytrwałych osób. Pragnę tym świadectwem spłacić dług wdzięczności za łaski w ostatnich miesiącach życia mojego Taty.
11 lat temu u Ojca zdiagnozowano nowotwór nieoperacyjny płuc. Diagnoza była praktycznie wyrokiem, w ramach leczenia zaaplikowano dwie serie chemioterapii. Kiedy usłyszałem o chorobie zacząłem odmawiać nowennę pompejańską. O dziwo, to co kiedyś przychodziło mi z trudem (odmówienie wszystkich części różańca) teraz stało się naturalnym fragmentem dnia. W sumie, do śmierci Taty, odmówiłem ją w intencji powrotu do zdrowia trzy razy. Stan Ojca niestety systematycznie pogarszał się i po ośmiu miesiącach walki z chorobą zmarł.
Mogłoby się wydawać, że modlitwy nie zostały wysłuchane. Jednak Pan Bóg nie zawsze nam daje to czego chcemy, tylko to co dla nas najlepsze. Tata żył w świadomości zbliżającego się kresu życia, prawie do końca samodzielny (ostatnie dwa miesiące był już przykuty do łóżka), świadomy i pogodny. Ostanie kilka dni spędził w szpitalu żartując jeszcze z personelem. Odszedł opatrzony Sakramentami, z Różańcem i Gromnicą w ręku (zadbał o to pielęgniarz) i w obecności najbliższych (żony i syna).
Ten okres „odchodzenia” Taty nauczył mnie kilku rzeczy. Po pierwsze, że można systematycznie odmawiać Różaniec i to cały. Wprawdzie wcześniej była to moja ulubiona modlitwa, ale od tego czasu stała się prawdziwą kotwicą pozwalającą przejść przez życiowe sztormy. Po drugie Bóg nie zawsze daje nam to o co prosimy, ale jeśli prosimy gorliwie, to udziela Łaski według własnej ekonomii. W tym konkretnym wypadku Tata był u kresu życia i zamiast dalszego życia otrzymał łaskę dobrej śmierci w otoczeniu najbliższych.