Wychowywałam się w bardzo wierzącej rodzinie a mimo to nigdy nie czułam tej bliskości Boga. Przez ostatnie 10 lat chodziłam do kościoła „od święta” i często patrzyłam na modlących się ludzi zastanawiając się czy oni naprawdę coś czują, czy naprawdę tak bardzo w to wszystko wierzą.
Ostatnie 10 lat, czyli okres studiów, pierwszej pracy, pierwszych poważnych związków – to wszystko odbywało się bez wiary i modlitwy i cały ten okres był jednym wielkim chaosem i pasmem niepowodzeń. Szczególnie ostatnie 6 lat, przez które trwał mój związek, po którym oczekiwałam ślubu, dzieci i pięknego życia. Tylko wiedziałam, że ze względu na jego rodzinę i wychowanie, to nie będzie życie, w którym wiara będzie odgrywała dużą rolę, wręcz przeciwnie, byłaby raczej gaszona. Ale myślałam, że skoro to tak wielka miłość to jakoś sobie z tym poradzę, sama też nie jestem niewiadomo jak bardzo praktykująca itd.
Pan Bóg wiele razy próbował mi uświadomić, że to nie będzie dla mnie dobre a ja uporczywie ignorowałam ten głos. I wtedy dowiedziałam się o jego zdradzie.
Moje życie rozpadło się praktycznie w całości, miejsce zamieszkania, praca, nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Zły zaczął korzystać z tej sytuacji na całego. Przestałam nosić medalik z Maryją bo jakoś źle mi wyglądał na mojej szyi, na Instagramie przewijały się coraz częściej wróżby z tarota i tym podobne, zainstalowałam aplikację randkową z nastawieniem, że teraz mogę szaleć i korzystać z życia.
I właśnie w tym momencie największego upadku poczułam wielką chęć pójścia do kościoła i do spowiedzi. Wychodząc z tej Mszy Świętej, całą drogę do domu prosiłam Jezusa żeby się mną zajął, żeby się mną zaopiekował i prowadził, to była chyba moja pierwsza rozmowa z Nim w moim życiu. Tego samego wieczoru natknęłam się na Nowennę Pompejańską, którą postanowiłam odmawiać w intencji powrotu do siebie. Nawet pomimo zdrady nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że to mógłby być koniec.
Przez wiele pierwszych Nowenn Pompejańskich płakałam, błagałam Mamę o pomoc. Zły atakował w najczulszy punkt czyli nieczystość, podpowiadając co chwilę, że po co się modle skoro chce wrócić do tego samego, że to nie ma sensu. Ale nie poddałam się i z każdym kolejnym dniem było łatwiej.
Zgłębiając kolejne wpisy, czytając i słuchając różnych konferencji coraz częściej trafiałam na zdanie „poddać się Woli Bożej”. I to było dla mnie najtrudniejsze, przyszła taka sobota, kiedy odsłuchałam aktu zawierzenia „Jezu, Ty się tym zajmij”. Walcząc sama ze sobą, zwijając się z płaczu na łóżku pożegnałam się z tym czego pragnę, tak żeby Jezus mógł sam działać. Tego dnia zły zaatakował dużo mocniej, czułam się brzydka, byłam wściekła na Boga, że wszystko mi odebrał, że moje życie się całkowicie rozpadło. Następnego dnia była msza o uzdrowienie, pierwsza taka, w której uczestniczyłam. Znowu wylałam dużo łez, dalej czułam się zła i brzydka, czułam, że już nikt mnie nie zechce, i kiedy tak klęczałam po zakończeniu mszy w ławce, cała spuchnięta i czerwona od płaczu, zatrzymał się koło mnie mężczyzna i powiedział „Bóg dał ci prawdziwe piękno, ale to największe piękno jest w tobie”.
Z każdym kolejnym dniem odmawiania Nowenny Pompejańskiej było mi trochę lżej. Podczas jednego z ostatnich różańców zawierzyłam się w pełni Matce Bożej, czułam to całym sercem- i podczas tego różańca zły podjął kolejną próbę przypomnienia o sobie, różaniec zerwał mi się dwukrotnie. Ale było już za późno, miłość do Mamy przejęła całe moje serce.
Dokładnie dzień po zakończeniu Nowenny Pompejańskiej obudziłam się z poczuciem, że wszystko będzie dobrze, że nawet już nie chce wracać do tego co było, że jestem gotowa odpuścić ale proszę Mamę o jeszcze jeden znak, rozmowę z tym mężczyzną, żebym mogła definitywnie zamknąć ten rozdział. I tak się stało, 3 dni od zakończenia nowenny odbyliśmy rozmowę, która dla mnie była początkiem nowego życia, wolnego od zamartwiania się tym co było i tym co i jak by to było gdybyśmy do siebie wrócili.
W czasie odmawiania Nowenny Pompejańskiej o odbudowanie związku nigdy w życiu nie pomyślałabym, że za jakiś czas z takim spokojem i…. Uczuciem ciepła w sercu i z uśmiechem na ustach, będę pisać o tym, że dziękuję Bogu za to, że się rozstaliśmy:)
Z perspektywy czasu widzę, jak wiele poświęcałam i jak bardzo przygaszona byłam, bojąc się zrobić najmniejszy błąd. Maryja nie wysłuchała mojej prośby w takiej formie w jakiej tego oczekiwałam ale dała mi dużo więcej.
Na początku mojej przygody z odkrywaniem Boga na nowo przewracałam oczami czytając, że modlitwa chociaż nie zadziałała to „przede wszystkim przybliżyła mnie do Boga”. Przecież nie chciałam więcej modlitwy tylko powrotu byłego chłopaka.
Ale teraz rozumiem to w pełni, bo gdy zawierzam moje życie i problemy Jezusowi, wszystko samo się układa. Może raz łatwiej, raz trochę trudniej, ale zawsze wychodzi lepiej niż mogłabym tego oczekiwać.
Dziękuję Mamie i Jezusowi za to, że przyszli po mnie kiedy upadłam tak nisko oraz za to, że teraz czuję ich obecność każdego dnia.
Nie poddawajcie się nigdy, nawet jeśli prośba nie spełnia się tak, jak tego oczekujecie, za każdym takim zakrętem czeka jeszcze lepsza i piękniejsza przygoda. Bo Jezus nie potrafi dawać mało, przychodzi do nas z całą swoją miłością 🙂