Chciałbym się podzielić z Wami moją historią o tym, jak dzięki nowennie pompejańskiej Matka Boża wysłuchała mnie i wstawiła się za mną u Naszego Pana. Będzie to długa historia, ale postaram się wydobyć z niej esencję.
Moja historia zaczyna się trzy lata temu, kiedy powinienem kończyć studia (robiłem dwa fakultety). Miałem wsparcie finansowe rodziny, robiłem przy okazji różne staże, praktyki, ponieważ wiedziałem, że będę potrzebował na rynku pracy solidnego CV. Jednakże tata coraz bardziej ode mnie oczekiwał, że znajdę sobie w końcu jakąś płatną pracę. Zresztą, byście mnie nie osądzali za nadmierne lenistwo – wiedziałem, że wiecznie nie będę żył na garnuszku rodziców. Ale chciałem najpierw dokończyć studia, zanim w pełni wejdę na rynek pracy. W tym momencie wjechał mój największy osobisty wróg, można by rzec, demon – prokrastynacja. Ten, kto go poznał wie, że z nim nie ma żartów i ciężko go pokonać. Trudno mi było pisać dwie prace magisterskie naraz, czułem chroniczny wstręt do pisania, i w efekcie zostawiłem dwie niedokończone prace magisterskie na komputerze. Próbowałem ugrać jeszcze odwleczenie terminu obrony, kupić trochę czasu, ale nie otrzymałem pozytywnej zgody. W takiej sytuacji nie miałem wyjścia i się poddałem.
Wydawać by się mogło, że w takim razie powinienem w końcu ruszyć do pracy. Gdzie tam. Ze wstydem przyznaję, że nazbyt przyzwyczaiłem się do życia na cudzy koszt i wysyłałem CV rzadziej, niż powinienem. Łudziłem się, że kupuję sobie czas na dokończenie prac i wznowienie studiów, ale domyślacie się, jaka była prawda.
Ten stan nie mógł trwać wiecznie. Tata zaczął coraz bardziej mnie naciskać. Potrafił dzień po dniu do mnie dzwonić i czytać mi oferty pracy, jakie znalazł w Internecie. Doprowadzało mnie to do szału. Działo się to tak notorycznie, z taką częstotliwością, że do teraz, nawet gdy już przestał to robić, czuję podskórny, zakodowany gniew widząc, że do mnie dzwoni. Dochodziła do mnie myśl, że coś się musi zmienić w moim życiu. Rozpocząłem więc intensywniejsze wysyłanie CV. Tylko, że przez kilka miesięcy zderzałem się ze ścianą. Nikt nie odpowiadał. A nawet jeśli dostałem odpowiedź, po rozmowie rekrutacyjnej odpowiadało milczenie.
W sierpniu 2023 r. zła passa pękła. Udało mi się znaleźć pracę w ochronie. Tata bardzo nalegał, bym szukał pracy w tej branży, bo twierdził, że zawsze będzie ktoś tam potrzebny i jest duża fluktuacja w tym zawodzie. Stojąc jako ochroniarz w jednym ze sklepów zauważyłem jednak, że demograficznie tam nie pasuję. Osoby w moim wieku wykładały ubrania, a ja stałem wraz z osobami w wieku moich rodziców. Nie czułem się tam dopasowany. Dlatego, kiedy dostałem telefon z jednej z firm badawczych z propozycją pracy ankietera, niewiele myśląc, rzuciłem pracę w ochronie.
Niedługo potem znalazłem haczyk, jaki ta praca miała. Była ona rwana. Choć zgłaszałem dyspozycyjność na cały tydzień, nie zawsze mogłem pracować. Bywały nawet i tygodnie, w których nic nie robiłem. Prędko uświadomiłem sobie, że w taki sposób na bank nie dam rady samodzielnie się utrzymać. Musiałem szukać dalej lepszej pracy. I znowu, trafiałem na milczenie. Albo na maila, w których pisano, że nie jestem tą osobą, której szukają. Wróciły codzienne telefony taty, który radził mi, bym poszedł do pracy na stacji benzynowej, połączone z wyrzutami, że nie dość się staram, skoro tak długo nikt mi nie odpowiada. Momentami czułem się jak śmieć, jak nieudacznik, wręcz jak osoba przeklęta, która bije głową w mur. Nie rozumiałem, dlaczego utkwiłem w tak kafkowskiej, absurdalnej sytuacji. Co jest ze mną nie tak?, zastanawiałem się. Tonąłem w poczuciu wstydu, że dorosła osoba musi przypominać tacie o przelewie, by nie umarła z głodu w wielkim mieście. Ktoś mógłby powiedzieć, że mierzyłem za wysoko, że szukałem prac „godnych”, dlatego nikt mi nie odpowiadał. Odpowiadam zatem, że nie szukałem wyłącznie pracy w korpo, ba – zostałem doprowadzony do takiej ostateczności, że poważnie się zastanowiłem, czy nie wysłać CV na woźnego. Nie chciano mnie nawet na sprzedawcę w Empikach, recepcjonistę czy hotelowego boya. Zewsząd milczenie. I tak trwał ten stan przez 1,5 roku.
Kilka miesięcy temu przypomniałem sobie o nowennie pompejańskiej. Odmówiłem ją po raz pierwszy w 2019 r. i w istocie zostałem przez Matkę Bożą wysłuchany. Do tej pory odmawiałem nowennę do św. Józefa w intencji znalezienia pracy. Odmawiałem ją przed okresem, który nazwałem „pół-bezrobociem” i w trakcie „pół-bezrobocia”. Uznałem, że jestem w takiej sytuacji, w której nic nie stracę, odmawiając nowennę pompejańską. Modliłem się o to, by Matka Boża pozwoliła mi znaleźć dobrze płatną pracę (naprawdę, nie chodziło mi o wielkie sumy, nawet za minimalną by mnie w pełni zadowoliła, byle była stabilna i nie rwana), którą bym pogodził ze studiami (w międzyczasie złamałem w sobie wewnętrznego prokrastynatora, dokończyłem magisterki i wznowiłem studia). Zacząłem ją odmawiać 8 grudnia, a skończyłem 30 stycznia.
Kilka dni po skończeniu pompejanki dostałem telefon. Tak, była w sprawie pracy. Jednakże była ona tak samo dorywcza, co ta, jak miałem wcześniej. Nie czułem się jednak kompetentny, by wybrzydzać. Uznałem, że taka jest wola Boża i trzeba to przyjąć na klatę. Inna sprawa, że ze względu na moje niedopatrzenie (a może lenistwo, sam już nie wiem), nic z tej pracy nie wyszło, ale to didaskalia w tej opowieści.
W kwietniu wróciłem do domu na Wielkanoc. Przyjechał też mój brat, mieszkający w innym rejonie Polski i będący non stop w trasie po Europie. W dniu, w którym miał wracać do siebie, zapytał się mnie, czy nie byłbym zainteresowany pójściem z nim razem na siłownię (jakiś czas temu kupił mi karnet, bym zrzucił kilogramy z brzucha), gdy będzie w moim mieście. Dał mi przy tym do zrozumienia, że wie, że z tego karnetu nie korzystam. I wtedy się przed nim otworzyłem. Opisałem mu moją sytuację, wynikający z niej dół psychiczny w jaki wpadłem, przez który nie mogę myśleć o czymś tak banalnym jak chodzenie na siłownię. Powiedziałem mu też o nowennie pompejańskiej, którą zacząłem odmawiać widząc, że nic innego mi nie zostało. Podszedł do tego bardzo wyrozumiale. Zdecydował się wrócić następnego dnia do siebie, przy okazji podwiózł mnie do mieszkania, i zadeklarował, że wesprze mnie modlitwą.
Gdy wróciłem do siebie i zacząłem ponownie przeglądać oferty pracy, przypomniały mi się jego słowa (pewnie je przekręciłem), bym poszedł tropem moich kompetencji. Tego, na czym się już znam. I poszedłem tym tropem – zacząłem szukać frazy „ankieter telefoniczny” (to robiłem przez ostatnie 1,5 roku). Znalazłem ofertę pracy w tej materii, która brzmiała całkiem dobrze. Wysłałem CV. Dość szybko otrzymałem telefon z zaproszeniem na rozmowę rekrutacyjną. Miałem w życiu wiele rozmów rekrutacyjnych, z wiadomym finałem, więc starałem się nie robić sobie nadziei. Ale tym razem finał był inny – szczęśliwy.
Niemal od razu zadzwoniłem do taty z informacją, że udało mi się znaleźć pracę. Napisałem też do brata, który wspomniał, że przyjął niedawno w mojej intencji Komunię Świętą. 8 maja zacząłem pracę. Jest stabilna, dobrze płatna, uwalnia mnie nie tylko od bycia obciążeniem finansowym dla rodziców, ale też i od wewnętrznego poczucia wstydu. Po raz pierwszy od dawna poczułem się godny. Nabyłem godność wiedząc, że muszę wstać rano i iść na autobus do pracy. Wiedząc, że nie marnuję już bezcelowo czasu i że jestem aktywny. Naprawdę, jest to dla mnie rewolucja w moim życiu.
Chcę wierzyć, że ten czyściec, jaki przeszedłem, miał cel. Że taki był Boży plan. Choć nie był on dla mnie przyjemny, w pełni go respektuję. Może jestem takim typem człowieka, który potrzebuje wstrząsu do zrozumienia pewnych rzeczy. Do przejścia przemiany. Ten rok zdaje się być dla mnie rokiem przemiany. Znalazłem pracę, niedługo kończę studia, planuję iść na doktorat, a i niedługo pójdę w końcu na siłownię, by się karnet nie marnował i zrzucił ten nieszczęsny brzuch. Teraz mam czystą głowę, by zająć się innymi sprawami.
Dziękuję Ci, Matko Boża, że mnie, grzesznika, wysłuchałaś. I proszę Was, Drodzy Czytelnicy, byście nie bali się Jej prosić o wstawiennictwo. Tylko bądźcie cierpliwi i otwarci, a Bóg znajdzie sposób, by Wam pobłogosławić.
Prawdę mówiąc, zagotowało się we mnie, kiedy to czytałam, bo to świadectwo pokazuje, ile jeszcze Polski naród ma do zrobienia w kwestii wychowywania własnych dzieci i ich akceptacji. Piszesz, że ktoś może Cię osądzać, że jesteś leniwy, że obciążałeś rodziców, że przyzwyczaiłeś się do życia na czyiś koszt, że prokrastynacja i że „szukanie godnych prac i wybrzydzanie” to coś złego. Po pierwsze, postawa twojego taty jest bardzo słaba. Oboje z mamą powołali Cię na świat; Ty się na niego nie pchałeś, więc ich OBOWIĄZKIEM jest Cię ubierać, karmić, wspierać, kochać i dawać bezpieczeństwo emocjonalne, a później wyprawić bezpiecznie w świat.… Czytaj więcej »