Dziś zakończyłam kolejną nowennę pompejańską i obiecałam sobie, że tym razem napiszę świadectwo. Odmawiam nowennę pompejańską bez przerwy od ponad roku, a moje życie bardzo się zmieniło. Każda intencja, choć nie zawsze spełniona dokładnie tak, jak oczekiwałam, przyniosła łaski, które przerosły moje wyobrażenia.
Pierwszą nowennę pompejańską odmawiałam w intencji nawrócenia mojego męża, muzułmanina.
Nasz związek nie był uznany przez Kościół, co uniemożliwiało mi przystępowanie do spowiedzi i Komunii. Na początku, gdy moja wiara dopiero się odradzała (wróciłam do niej w trakcie małżeństwa), nie odczuwałam tego tak mocno. Z czasem jednak brak sakramentów stał się dla mnie trudny. Mniej więcej dwa tygodnie po zakończeniu nowenny pompejańskiej mąż zauważył na moim laptopie treści krytykujące islam, co ostatecznie doprowadziło do naszego rozstania. Choć nie było to dokładnie to, o co się modliłam, uważam to za najlepszy możliwy rezultat. Nigdy nie sądziłam, że znajdę w sobie siłę, by podjąć decyzję o rozstaniu. Ten związek bardzo mi ciążył – musiałam stosować się do zasad, w które nie wierzyłam, co powodowało dysonans poznawczy i depresję. Nie mogłam też szczerze rozmawiać z mężem o uczuciach, bo każda taka próba kończyła się kłótnią. Nie tracę nadziei na jego nawrócenie i wierzę, że rozstanie było konieczne, by Bóg mógł działać w jego życiu.
Kolejną nowennę pompejańską odmawiałam w intencji rozwiązania problemów prawnych męża, by mógł wrócić do Egiptu, skąd pochodzi. Po rozstaniu pozwoliłam mu zostać w moim domu, czując za niego odpowiedzialność, bo to ja sprowadziłam go do Polski. Obawiałam się jednak, że ta sytuacja będzie się ciągnąć bez końca. Nie zdążyłam nawet dojść do połowy nowenny pompejańskiej, gdy mąż poinformował mnie, że wyprowadzi się pod koniec roku, choć jego problemy prawne nie zostały rozwiązane. Być może te trudności są lekcją, której potrzebuje na swojej drodze. Ta intencja, choć nie w pełni spełniona, przyniosła mi spokój i satysfakcję.
Obecną nowennę pompejańską odmawiałam w intencji poznania nowego męża, z którym będę mogła wziąć ślub kościelny. Na efekty jeszcze czekam, ale to, co wydarzyło się w międzyczasie, przerosło moje oczekiwania. W moim otoczeniu pojawił się mężczyzna, który w teorii spełnia moje wyobrażenia o potencjalnym kandydacie na męża. Nie znamy się jeszcze, więc nie mogę nic powiedzieć na pewno, ale zauważyłam, że zaczęłam popadać w obsesję i idealizować go. Przestraszyłam się, bo rozpoznałam w tym destrukcyjne schematy z młodości, z których myślałam, że wyrosłam. Pomyślałam – jakie są szanse, że nawet jeśli spotkam odpowiednią osobę, nie powtórzę tych samych błędów? Zastanawiałam się też, dlaczego nie potrafię zaufać Bogu, że mnie poprowadzi, tylko ciągle czuję, że sama muszę działać.
Odpowiedź przyszła pewnego wieczoru, gdy zaczęłam odmawiać nowennę pompejańską – pierwsza tajemnica, Zwiastowanie. Zastanowiło mnie, z jakim spokojem i pokorą Maryja przyjęła wolę Bożą, podczas gdy ja nie potrafię. Zrozumiałam, że moje trudności wynikają z braku miłości do siebie i wiary, że Bóg może kochać kogoś takiego jak ja i troszczyć się o moje sprawy. Pomyślałam, że skoro Bóg mnie stworzył i umarł za mnie, to mówienie, że nie jestem warta miłości, jest jakby obrazą dla Niego. Pomyślałam też o wersecie: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” i pierwszy raz go zrozumiałam, bo kochać jak siebie samego, to jak? Jeśli siebie nienawidzisz. Słyszy się często, że żeby kochać innych, trzeba kochać siebie (tego dnia w kościele ksiądz to powiedział), ale tego też w pełni nie rozumiałam. Teraz wiem. Zaczęłam płakać oczyszczającym płaczem i poczułam wewnętrzny spokój, podobny do tego po spowiedzi.
Tej nocy miałam sen, w którym pojawiły się dwie demoniczne obecności – jakby całe zło świata skupiło się w nich. Choć wiedziałam, że to sen, one wydawały się prawdziwe. We śnie zostały pokonane przez Jezusa. Obudziłam się przestraszona, ale pierwsza myśl była: szatan czuje, że mnie traci i próbuje walczyć. Zdałam sobie sprawę, że te obecności towarzyszyły mi od dzieciństwa, podszeptując, że nie jestem godna, że nic nie znaczę. Moje trudne dzieciństwo prawdopodobnie dało szatanowi okazję, by to wykorzystać.
Od tamtej nocy czuję prawdziwe szczęście. To, co się stało, odbieram jako Boże przesłanie: „Zanim dam Ci męża, najpierw Cię uzdrowię, byś nie wpadła w dawne schematy”. Początkowo bałam się, że miłość własna popchnie mnie w samozachwyt lub pychę. Słyszymy o niej często, ale czasem kojarzy się źle – bezpieczniej wydaje się siebie nie lubić, „na wszelki wypadek”. Zrozumiałam jednak, że nienawiść do siebie prowadzi do życia w lęku, żebrania o uczucia innych i zaprzepaszczania własnej godności. To może sprawić, że nawet ktoś, kto początkowo nas szanuje, z czasem to traci.
Nie wiem, czy ten mężczyzna jest mi przeznaczony, ale gdy popadam w zwątpienie lub niecierpliwość, powtarzam: „Twój czas, nie mój, Boże”, i to przynosi mi spokój, bo wiem, że Bóg działa i zna najlepszy czas. Otrzymałam też wiele innych łask, których nie sposób tu opisać. Gdy pomyślę, jak wyglądało moje życie rok temu – pełne smutku, życia wbrew sobie – i porównam je z dzisiejszą nadzieją i szczęściem, trudno mi uwierzyć w tę przemianę. Dziękuję Maryi i Jezusowi za te łaski. Nie mogę uwierzyć, że Stwórca świata pochylił się nade mną i odpowiedział na moje prośby. Chwała Bogu i Matce Najświętszej!