Nie mam absolutnie pojęcia, jak mam opisać wszystko to, co stało się przez ostatnie lata. Odmówiłam chyba 19 nowenn pompejańskich przez ostatnie osiem lat. „Wysłuchanych” zostało chyba z siedem. Nigdy nie miałam szczególnego nabożeństwa do Maryi i właściwie tak jest do dziś. Nie wiem, dlaczego. Pamiętam, że chyba z siedem nowenn odmówiłam w intencji uzdrowienia z choroby, z którą zmagam się od lat – nerwica przeplatana depresją.
Od lat nie jestem w stanie pracować, choć podejmowałam bardzo wiele prób; ciągle ktoś musiał mnie utrzymywać, ciągle miałam jakiegoś niewyobrażalnego, wręcz absurdalnego pecha. Za cokolwiek się zabrałam, wszystko, absolutnie wszystko się psuło – nawet przedsięwzięcia skazane na sukces. Pochodzę też z potwornie poturbowanej rodziny; rodzice przez większość życia się nade mną znęcali, choć nie było w naszym domu żadnych używek ani biedy.
Cale dorosłe życie martwiłam się o pieniądze. Zawsze było coś kosztem czegoś. Ostatnie lata miałam bardzo poważne problemy ze zdrowiem. Wpadałam w takie psychozy lękowe i depresyjne, że nie ma słów, które mogłyby opisać moją trwogę. Żadne leki nie działały, żadne psychoterapie, msze o uwolnienie i uzdrowienie, egzorcyzmy, hipnozy, nowenny.
Związałam się jakiś czas temu z pewnym mężczyzną. Byłam wtedy całkowicie uzależniona od rodziców, z długami, pogrążona w depresji, z myślami samobójczymi; matką, która niszczyła mi życie każdego dnia. W związku z moim potwornym cierpieniem, uciekłam do niego do innego miasta. Zaczęłam modlić się nowenna pompejańska za mój związek (chciałam wziąć ślub) i ogólnie o pomyślność swoich spraw. Niestety właściwie niemal od razu okazało się, że mężczyzna ten, z kochającego partnera, stał się moim oprawcą.
Ujawnił się cały jego narcyzm i okrucieństwo. Znęcał się nade mną w każdy możliwy sposób. Miałam tak silną depresję i takie lęki, że do dziś nie wiem, jak to w ogóle przeżyłam. Marzyłam o śmierci. Moje ciało wariowało. Nie było jednak drogi wyjścia. Nie było sposobu, żeby się od niego uwolnić. Modliłam się wciąż tą nowenną, czasem ledwie przytomna, łkając. Nie potrafiłam zrozumieć, DLACZEGO Bóg pozwala na to, żebym tak cierpiała. Nie należę do kobiet, które trwają przy oprawcy, jednakże nie miałam dokąd uciec. Oprócz tego ponosiłam porażki w każdym aspekcie życia, KAŻDYM.
Poszłam do spowiedzi. W konfesjonale opowiedziałam księdzu, przez co przechodzę. Okazał mi mnóstwo wsparcia i empatii. Wcześniej, kiedy mówiłam o tym księżom, zbywali mnie. Mówili, że „muszę to przetrwać.” Pewnego dnia, siedząc w swoim mieszkaniu, które jakiś czas wcześniej wynajęłam (za jego pieniądze i za jego pozwoleniem – wiem, jak to brzmi; nie mogę opisać tu okoliczności), powiedziałam Bogu, że jeśli czegoś nie zrobi, ja wypisuję się z tej gry. Chyba wziął mnie na poważnie, ponieważ wtedy w mojej głowie pojawiła się jakaś taka niejasna, lecz klarowna myśl, że muszę odejść. Nawet, jeśli będę klepać biedę – muszę. No i odeszłam.
To uruchomiło jakąś niewyobrażalną lawinę niesamowitych zdarzeń. Żadna fundacja nie chciała mi pomóc, żadne ośrodki pomocy, nic. Zgłosiłam się naprawdę wszędzie – nikt nie chciał mi pomóc. Nagle nikt nie mial budżetu, czasu, dokumenty były nietakie; no po prostu groteska.
Pewnego dnia gdzieś się natknęłam na nowennę do świętego Józefa. Zaczęłam natychmiast ją odmawiać. Jest tam taki fragment: „Święta Teresa, Twoja oddana czcicielka, powiedziała: „Biedni grzesznicy, bez względu na wielkość waszych potrzeb, zwróćcie się o pomoc do świętego Józefa! Idźcie do Józefa ze szczerą pewnością i spokojem, że wasze prośby będą wysłuchane”. „I tak oto: pieniądze zaczęły przychodzić do mnie znikąd, pomagali mi przyjaciele, w moim mieszkaniu rośliny zaczęły rosnąć jak szalone, chociaż wcześniej nie chciały nic a nic; zaczęłam czuć spokój i nadzieję; osoby, które uważałam za dobrych znajomych, odwróciły się ode mnie. Wygrałam bardzo poważna sprawę sądową, moje prawdziwe przyjaźnie jeszcze bardziej się zacieśniły, masa spraw zaczęła się układać w przedziwny sposób, zaczęłam dosłownie rozmawiać z Jezusem i świętym Józefem. Mnóstwo fragmentów pisma świętego odpowiadało (i odpowiada) na moje potrzeby duchowe i problemy, a także pytania, nieraz BARDZO dosłownie.
Zdarza mi się MASA małych i większych cudów, ale nie mogę tu o nich napisać. Czy jest idealnie? Nie. Wciąż nie mam pracy i nie jestem chyba nawet zdolna jej podjąć. Często martwię się o pieniądze. Mam straszne lęki w kościele; często muszę stać na zewnątrz, bo tylko wtedy nie dręczą mnie natrętne myśli i lęk. Bywa, ze nie jestem w stanie iść do Komunii. Nie umiem zamknąć przeszłości. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie momentu w życiu, w którym miałabym związać się z jakimkolwiek mężczyzną.
Wciąż mam depresję, choć myśli samobójcze mnie opuściły. Jestem drażliwa. Muszę znaleźć sobie nowe mieszkanie, ale nie mam za co go wynająć. Wszelkie pieniądze, które dostaję, „załatwia” mi święty Józef. Codziennie cieszę się z porannej kawy, ze śniadania, które mogę zjeść. Bywały dni, że nie jadłam nic. Mam chyba najbliższą relację z Jezusem ever. Czytam pismo święte niemal codziennie, słucham masy podcastów chrześcijańskich, modlitw o uwolnienie, charyzmatyków. Tak że jak widzicie, Maryja wysłała mnie do świętego Józefa. Nie rozumiem jednak, dlaczego dopiero teraz Bóg zdecydował się mi pomóc, i to w tak spektakularny sposób.
Odmawiam różaniec, ale i tak wciąż nie potrafię tego robić. Wierzę, że Maryja uratowała mi życie. Chociaż ja kompletnie nie potrafię stworzyć z Nią relacji. Prawdopodobnie dlatego, że nie mam jej ze swoją matką. Nie wiem, dlaczego Pan Jezus nie uzdrawia mnie z choroby. Bardzo chciałabym być niezależna emocjonalnie i materialnie, a jednak pomimo wszelkich wysiłków, nie wychodzi mi to. Czasem bardzo brakuje mi nadziei.
Bardzo chciałabym zawrzeć w tym świadectwie wszystko, co mnie spotkało, ale nie mogę. Nie wiem, jak odbierzecie to, co napisałam. Jeśli znajdziecie minutę, pomódlcie się za mnie, proszę. Maryjo, moja najlepsza Matko. Wyciągnij do mnie rękę. <3